Coś o życiu i nie tylko
czwartek, 28 lutego 2013
Jak schudłem 10 kg w 50 dni.
Każda osoba, która stwierdziła kiedyś, że chce pozbyć się kilku kilogramów doskonale zna teksty w stylu: "od poniedziałku się odchudzam", "przestaję jeść słodycze", "zaczynam regularnie uprawiać sporty", "jest jak jest, ważne, żeby nie przekroczyć 90 kg".
Ten ostatni znam nadzwyczaj dobrze, w końcu sam stosowałem go przez ostatnie kilka lat. No, ale w końcu bańka mydlana własnych oszustw pękła i kiedy stawałem piątego listopada, roku 2012 na wadze miałem już prawie 3 kg więcej. Dokładnie 92.9.
Wtedy postanowiłem, że zadbam o własne ciało. Sięgnąłem po fachową literaturę ("4-godzinne ciało" - polecam !) oraz do swojej pamięci, gdzie miałem zapamiętanych kilka porad odnośnie odżywiania. Wypracowałem z tego coś, co pozwoliło mi pozbyć się 10 kg w niecałe 50 dni. Koszt był niewielki, a efekty znakomite.
Przede wszystkim - nie przeszedłem na żadną "dietę". Bardzo nie lubię tego słowa - jest nasiąknięte porażką, ograniczeniami i bólem.
Po prostu zacząłem jeść regularnie, zdrowo i co jeszcze ważniejsze - tanio ! Myślę, że jest kilka założeń dość prostych do realizacji, które mogą pomóc każdemu niezadowolonemu ze zbyt dużej zawartości tłuszczu w organizmie.
No to jedziemy:
1) regularne jedzenie - rozłożyłem sobie 5 posiłków w ciągu dnia, równo co 3 godziny i trzymałem się ich dość skrzętnie - zdarzało się, że jednego dnia wstawałem o 11, innego o 6, mimo to zawsze pilnowałem trzech godzin odstępu i nie podjadałem nic w międzyczasie (!),
2) zmniejszyłem dawki jedzenia, nie będę nikomu sugerował, kto, co ile powinien jeść. Ja natomiast przy swojej wadze zdecydowałem się jeść na śniadanie dwie kanapki i jajko, na obiad robiłem sobie np. dwa tosty, a na kolację ponownie dwie kromki chleba. W międzyczasie, na drugie śniadanie i podwieczorek - kanapka z dżemem, czasami jakaś drożdżówka, kogel mogel, a do tego ciastka z pozostałego białka i do przodu,
3) zastąpiłem wiele produktów innymi, a część w ogóle usunąłem ze swojego jadłospisu:
- biały chleb zastąpiłem czarnym, ew. razowym,
- żółty ser zastąpiłem białym,
- margarynę zastąpiłem masłem,
- wszelkie napoje zastąpiłem wodą,
- zrezygnowałem w ogóle z cukru - słodziłem miodem,
- czarną herbatę zamieniłem na zieloną, (czarną piłem raz dziennie z miodem - zielona z miodem jest ohydna :)),
- wszelkie batony i inne cukry odstawiłem na bok, ( nie ukrywam jednak, że czasami złapałem pączka na drugie śniadanie),
- zacząłem jeść warzywa - pomidory i cebule :),
- łykałem tran w kapsułkach i tabletki roślinne na stawy,
- zacząłem sam gotować !,
4) przyspieszałem metabolizm na 3 sposoby:
- codziennie jedno jajko na śniadanie,
- raz w tygodniu pływałem,
- i raz w tygodniu ........ jadłem wszystko jak leciało !
5) "Ale jak to, wszystko jak leci ? Przecież jesteś na diecie." - tak, tak wiem, słyszałem to miliard razy. Pozwól, że Ci coś wytłumaczę. Gdy zaczynasz jeść mniej, Twój organizm wysyła do mózgu sygnały, że coś jest nie tak i spadają dostawy energii, więc żeby się przed tym bronić i dalej normalnie funkcjonować, zwalnia Ci metabolizm. Żeby go podkręcić raz w tygodniu robiłem sobie dzień wolny i szamałem WSZYSTKO: pizze, zapiekanki, hot-dogi, burgery, tortille, naleśniki itd., a wszystko to w jeden dzień. Oprócz tego, że podkręcamy w ten sposób spalanie, to jeszcze nie czujemy w tygodniu potrzeby, że jeść coś niezdrowego i w ten sposób jesteśmy w stanie wytrzymać na zdrowym jedzeniu przez najbliższe 6 dni. Właściwie to jest najważniejszy dzień w tygodniu i rozwiązuje problem ludzi, którzy zaczynają dietę, chudną, chudną i nagle przestają.
Z biegiem czasu zauważyłem też, że mam ochotę pominąć ten dzień, ale w żadnym wypadku nie wolno tego zrobić ! Możemy też to rozpatrywać jako nagroda za 6 dni ograniczeń :)
6) "Jeżeli nie schudniesz przez 2 dni, to i w tyle nie przytyjesz" - oczywiście, że zdarzały mi się dni, gdzie się zapomniałem, ale cały czas miałem w głowie to, że robię to tylko i wyłącznie dla siebie, więc nawet jeżeli zdarzały mi się odskoki, to wracałem za chwilę do regularnych posiłków.
7) To co zadziałało na mnie nie musi zadziałać na Ciebie, eksperymentuję dużo ze swoim ciałem i mam jego pełną świadomość, wiem czego potrzebuje i tego mu dostarczam, nie ponoszę więc odpowiedzialności, jeżeli zrobicie sobie krzywdę stosując moje rady, nie znam Was wszystkich i nie wiem co jest dla Was dobre - to musicie określić sami.
8) Zacznij gotować ! Gotowanie w domu jest tańsze, zdrowsze i rozwija Twoje umiejętności - na początku możesz podpatrywać kogoś, kto umie gotować, prosić o rady, przepisy i robić to co jest dla Ciebie proste i smaczne - sam zacząłem od kurczaka z ryżem - banał, potem przyszedł czas na inne mięsa, makarony, sałatki, a nawet własne potrawy. Przyznam jeszcze, że jeżeli mam robić zakupy to idę do Almy lub Piotra i Pawła - jakościowo najlepsze produkty, płacę drożej, ale na zdrowiu wychodzę lepiej (przynajmniej mam taką nadzieję).
9) No i finanse - niesamowicie podreperowałem swój budżet od kiedy przestałem stołować się w fast-foodach i zmieniłem swoje nawyki. Przykłady ? Już daję:
- woda, ok. 1,50 zł za litr, porównaj z ceną ulubionego napoju,
- obiad - ok. 5-7 zł, przy ok. 15 w "restauracji",
- niekupowanie jedzenia na szybko, np. batonów w sklepach - ok 10 zł tygodniowo,
Za zaoszczędzone pieniądze można kupić sobie np. karnet na basen :)
10) A co z imprezami ? Chodziłem, jeżeli piłem to niedużo; ograniczałem się z paluszkami, czipsami itd. no i na drugi dzień wracałem do swojego rytmu :) Niestety, głowa już nie jest ta sama, gdy spada Ci tłuszcz w organizmie - czasami po 3 piwach miałem już dość.
Happy end ? Po 47 dokładnie dniach, czyli 21.12.2012 roku stanąłem na wadzę i co widzę ? Równiusieńkie 82,5 kg.
Nieprawdopodobne, ale możliwe ! Niestety potem przyszły święta, sylwester, sesja, tłusty czwartek, ale byłem na to gotowy, wiedziałem, że nie utrzymam tej wagi w tym czasie, no i przez 2 miesiące przytyłem ponownie 5 kg. Aczkolwiek ciężko jest mówić tutaj o efekcie jo-jo. Od przyszłego poniedziałku zaczynam mój cykl na nowo - do wakacji chcę osiągnąć wagę 75 kg, co jest w moim zasięgu, zwłaszcza przez 4 miesiące. Muszę jednak pamiętać, że im mniejsza masa tym chudnie się wolniej, więc daję sobie bufor czasowy, tak w razie czego. Jeżeli również chcesz dołączyć do mnie i wspólnie się motywować dawaj znać, w kilka osób motywacja zawsze jest większa.
No i co chyba najciekawsze, poleciłem ten sposób mojemu znajomemu, który również skarżył się na nadwagę. Całe 7 kg mniej w niecałe 2 miesiące, bez uprawiania sportu ! Gratulacje i brawa dla niego :) Jak widać działa to nie tylko na mnie, ale jeżeli się zabieracie na eksperymentowanie ze swoim ciałem, róbcie to z głową, bo ostatecznie możecie ją stracić.
Smacznego !
wtorek, 29 stycznia 2013
Spotted: WTF ?
Serio ?
Zaczęliśmy tracić jaja dość niewinnie - na początku były gazety i ogłoszenia od pań i panów szukających drugiej połówki. Potem do akcji wkroczyła telewizja i internet - masowe wystawianie ciał i dusz na giełdę. Teraz doszły portale, które właściwie ingerują w nasze codziennie życie. Myślę, mało tego, jestem prawie pewien, że skończy się na czymś w stylu okularów od Google'a, które każdą napotkaną osobę na ulicy będą analizowały i na podstawie jej profilu umieszczonego gdzieś w bazie danych będziesz wiedział, czy jest wolna, czy kogoś szuka, czy lubi w dwie dziurki, czy tylko w jedną.
Może jestem dziwny, ale nie akceptuję takiego stanu rzeczy. Kiedyś rycerz przyjeżdżał na białym koniu, dzisiaj podjeżdża w żółto-zielonym Ikarusie. Może i jestem staroświecki, ale nie jara mnie coś takiego. Zamiast spotkać się z kobietą, pompujesz swoją wartość przez sztuczne profile; zamiast nawiązać realny kontakt, czytasz o tym na forach; zamiast podejść w tramwaju do osoby, która Cię podoba, poszukujesz jej potem bezowocnie w sieci.
Swoją drogą, jak myślicie, ile z tych osób, które rzeczywiście się spotkają, stworzą razem cudowny związek ? Z jakieś 5% będzie nie ? Skoro masz problem z tym, żeby porozmawiać z nowo poznaną osobą twarzą w twarz, to nie licz, że na randce nagle się otworzysz i staniesz się "plejasem" z krwi i kości. Niestety od małego jesteśmy tak wychowywani, żeby bać się nowych osób. Cóż, teraz to procentuje, jeżeli się tego nie oduczysz, Twoja strata.
Dlatego nigdy nie skorzystam z takiego sposobu na podryw. Sorry, ale jeżeli masz problem z wyrażeniem swoich uczuć to nie interesuje mnie znajomość z Tobą :) Z drugiej strony nie wiem jak można sobie tak komplikować życie. Zaczepienie danej osoby + krótka gadka + wymiana numerów telefonu = jakieś 5 min. Patrzenie na osobę w trakcie podróży + zapamiętanie jak największej ilości szczegółów + odszukanie odpowiedniego profilu + przelanie słów w komputer + oczekiwanie na odpowiedź od "zgubionej" osoby = maksymalnie kilka dni lub wcale. Ja nie mam na to czasu i nie lubię ryzykować.
Zresztą, inną sprawą jest to, że część ogłoszeń jest nieprawdziwa, napisana tylko dlatego, żeby rozkręcić profil.
Ale ludzie dalej ślepo wierzą w miłość z sieci. Już widzę, jak za kilkanaście lat opowiadasz swoim dzieciom jak poznałeś ich matkę.
niedziela, 30 grudnia 2012
Podsumowanie - 2012
Koniec roku 2012 zbliża się nieubłaganie, nadszedł też czas pewnych podsumowań. Nie wszystkich jednak, bo coroczne postanowienia robię 13.07 - ot taki kaprys złożony z pewnym przypadkiem.
Na początek blog - zacząłem w czerwcu, mamy więc 6 miesięcy, 13 napisanych postów (o 11 mniej niż zakładałem) i 2400 wyświetleń. Z tym też jest śmieszna sprawa bo grubo ponad 1000 wyświetleń jest przypadkowe. Jeżeli wpiszecie w wyszukiwarce: "brain use it" lub cokolwiek podobnego to w obrazach na drugim miejscu wyskakuje moja strona - ładny nabijacz :)
Secundo - czy osiągnąłem to co chciałem, czyli nauczyłem się regularności ? I tak, i nie. Tak - gdyż zawsze w głowie siedzi mi gdzieś to, że "powinienem" coś napisać, coś przekazać. Nie - jak sami widzicie - posty nie są umieszczane w równych odstępach czasowych, aczkolwiek nie mam na to jakiejś dużej presji, gdyż lepiej napisać coś ciekawego raz na jakiś czas, niż regularne głupoty. W związku z tym zapewne znajdę inne sposoby, aby wyrobić w sobie odpowiednie nawyki, ale z pisania nie zrezygnuję - może kiedyś się to komuś przyda.
Po trzecie - życzę Wam zajebistego Sylwestra, Nowego Roku na kacu, im silniejszy, tym lepsza impreza. Do tego życzę Wam realizacji swoich celów, pragnień, szczęśliwego życia, no i ekscytacji każdym kolejnym dniem, który przeżywacie.
Dla mnie ten rok kalendarzowy był rokiem zmian, pewnego zagubienia, ale też nowej nadzieji i zrozumienia, był również lekcją pokory. Już dzisiaj natomiast wiem, że dwa ostatnie miesiące były dla mnie najważniejsze i to one ukształtują moją przyszłość - zobaczymy jeszcze tylko w jakim stopniu. Sylwestra spędzam w miejscu, które ostatnio ukochałem całym sercem, czyli z rodziną, na wsi. Już dawno tak nie wypocząłem, nie naładowałem baterii, jak podczas świąt, które również tam spędziłem. Zdecydowałem się przedłużyć mój relaks o kolejne 7 dni i w ten sposób wypoczęty z uśmiechem na twarzy i pełny energii wejdę w nowy rok kalendarzowy.
Czego oczekuję od przyszłego roku ?
Głównie tego, że 13.07.2013 r. usiądę sobie, czytając listę celów i będę odhaczał wszystko po kolei, jak leci. Do tego masy humoru, nieprzewidzianych zwrotów akcji (głównie szczęśliwych) i tego, że usiądę za rok, pisząc kolejne podsumowanie, słuchając poniższej piosenki i mówiąc do siebie: "Szymon, skurwielu, udało Ci się" :)
A Ty ? Co było dla Ciebie ważne w poprzednim, a czego oczekujesz w przyszłym roku ? :)
niedziela, 16 grudnia 2012
Co myślisz ?
"...... wkurwia mnie to !".
Ta wypowiedź wytrąciła mnie z mojej małej przygody wgłąb siebie i przywróciła do rzeczywistości. 1 - stolik, 2 - jajecznica, 3 - herbata, ok już wiem gdzie jestem i co tu robię. Siedzę w kawiarni, jem właśnie drugie śniadanie, a obok mnie siedzi K., który kontynuuje swój monolog. A raczej odpowiedź na moje stwierdzenie, że nie będę wpraszał się na imprezę, na którą nie byłem zaproszony.
"Wkurwia mnie takie myślenie - tego mi nie wolno, tu się nie wproszę, tak musiało być. Typowo polskie myślenie".
Puff, znowu odpływam - tym razem jednak powoli zdaję sobie sprawę, jak wiele razy nie zrobiłem czegoś co chciałem bo "nie wypada", "nie można", "nie powinno się". Postawiłbym dużo, że sam nie musisz szukać dalej, nawet dzisiaj, w ciągu godziny znalazłbyś masę takich przykładów. Potem uświadomiłem sobie, że ta myśl jest zbyt duża na jeden dzień czy noc, muszę się z nią przespać. Okazało się, że była moją kochanką przez więcej niż miesiąc, ale nasze namiętne godziny wzajemnego niezrozumienia i kłótni połączonych z bólem dużo mnie nauczyły.
Później przestałem o tym myśleć, nie spodziewałem się jednak, że myśl nie zniknęła, ale przerodziła się w czyny. Zacząłem zauważać, że większość ludzi na tym świecie nie wie dokąd "idzie", czyli co chce osiągnąć w życiu, jakich ludzi spotykać, z kim się przyjaźnić, co robić. Potem dziwią się, że "coś" ich ominęło.
Przepraszam bardzo, ale jak może Cię ominąć "coś" skoro nawet nie wiesz czego tak naprawdę oczekujesz od siebie i od życia.
Ile razy dasz sobie jeszcze napluć w twarz ludziom, gdzie są granice Twojego upodlenia ?
Co do granic - świetna sprawa - likwidujemy te namacalne, tworząc coraz więcej w swoich głowach. A podobno najtrudniejszy przeciwnik do pokonania to ten, którego nie widać, ten który często siedzi w naszych głowach, czyli my sami.
Ego.
To już jest inna sprawa, z tym panem widziałem się dopiero kilka razy, nasze ścieżki zaledwie się przecięły, ale wiem, że będę musiał z nim się spotkać, porozmawiać, może się go pozbyć. Nie wiem, do tego jeszcze nie dojrzałem.
Dojrzałem natomiast (w końcu) do tego, że wiem, czego chcę od życia. Będę tam zmierzał, choć nie wiem czy dotrę. Czasami ktoś podwiezie mnie samochodem, innym razem będę musiał uciec, bo z przodu będzie zagrożenie. Wiedz natomiast jedno, jeżeli kiedykolwiek uznasz, że to co robię jest sprzeczne z tym co aktualnie myślisz, co wypada, lub co powinno się zrobić, to podejdź do mnie i mi pogratuluj, bo to oznacza, że zmierzam w dobrym kierunku.
piątek, 26 października 2012
Quo vadis ?
„Bałem się, że cię stracę” –
powiedziałem mu wczoraj w nocy, kiedy przysiadł na moim ramieniu, zażenowany
widokiem jaki widział na łóżku. Leżałem tam ja. Byłem po wypadzie na Rynek, co
zazwyczaj kończy się tym, że zasypiam o 2, 3 nad ranem w ubraniach na
niepościelonym łóżku. Potem budzę się o 6, żeby ubrać jeszcze brudniejsze
ciuchy, nastawić budzik i wskoczyć do łóżka. Tym razem nie było inaczej, unoszony
na morzu alkoholu, napędzany dymem łapanym w żagle i zlepiony z desek
poprzednich imprez jak wrak człowieka kontemplowałem nad swoją egzystencją i życiem jakie prowadziłem przez ostatnie
kilka tygodni. Dopuściłem do stanu, którego tak bardzo się bałem. Byłem zjedzony
i wypluty przez rzeczywistość, która od ostatniego czasu trochę psociła. Wtedy
w głowie nie miałem żadnych planów, żadnych sukcesów za sobą, przed sobą czarną
przyszłość, rozwaloną percepcję, ale myślałem trzeźwo.
Ale ….. „To ważne, by czasem poczuć
się nikim”.
Ważne, bo wrócił on, czyli błysk w
oku, za którym tak bardzo tęskniłem. Jest niewiele rzeczy, które są w stanie
mnie przerazić, wszystko ma jakiś swój cel i jest do przesady racjonalne,
jednak nie to co nas napędza. Nie zrozumiałem tego do końca, ale jest coś co
każe nam wstać, każdego dnia robić wszystko żeby żyć jak królowie, a jednak tak
wielu z nas to marnuje. Właściwie po co wstajesz każdego dnia ? Żeby swoją dupę
zawieźć na uczelnię, do pracy, najeść się, potem wyjść ze znajomymi do pubu,
napić się, na drugi dzień wstać, wypluć żółć do kibla, którą spiłeś zarówno od
ludzi, jak i z trunków ? Taki jest Twój cel w życiu ? Większość Polaków jest
chyba automatycznie zaprogramowana do pierdolenia sobie życia. Do tych ludzi
zaliczam się również ja, ale liczę, że nie potrwa to długo.
Pytam się po raz kolejny ? Po co
wstajesz każdego dnia ? Po to, żeby spotykać się z ludźmi, których nienawidzisz
? Po to, żeby dać się gnoić każdemu po kolei ? Po to, żeby kładąc się spać, a
ostatecznie spoczywając w grobie powiedzieć do siebie „ten dzień/to życie było
do dupy, następnym razem będzie lepiej” ? Kilka złotych – zazwyczaj tyle
starczy, żebyś się więcej nie męczył i mógł sobie odpoczywać do woli.
Nienawidzę ludzi, którzy poddają się światu, twierdząc, że taki los ich już
spotkał. Tym osobom sam bym ofiarował parę złotych, żeby więcej nie marudzili.
Nie mów mi, że nie można, bo chcę
Ci to udowodnić. Nie mów mi, że nie się nie da bo to tylko wymówka. Nie mów
też, że to wszystko to wina wszechświata, skoro sam nigdy nie spróbowałeś wziąć
świata w swoje ręce.
Ale zaraz, zaraz …. Kim ja jestem,
żeby mówić Ci co masz robić ? Wiesz co, właściwie jestem nikim, możesz mieć
mnie w dupie, nie sądzę, że mam dużą wiedze o życiu, a bloga prowadzę tylko
dlatego, żeby nauczyć się systematyczności. Możesz też stanąć ze mną w szeregu
i sprawić, żeby ognie w naszych oczach zaczęły świecić jak latarnie na morzu
problemów.
I dlatego boję się jednego, że
kiedyś stracę to co mnie napędza od środka i zamiast wspinać się na Mount
Everest będę oglądał go w telewizorze, zamiast cieszenia się życiem, będę cieszył
się nowymi znajomymi poznanymi przez grę komputerową, a serce zamiast do
kochania będzie służyło wyłącznie do pompowania krwi.
Aczkolwiek mogę Ci obiecać jedno –
co by się nie działo, nie złożę broni, bo to jest najgorsze co można zrobić –
poddać się na wstępie.
poniedziałek, 24 września 2012
Spełniasz swoje marzenia ?
Wiele czynników, które miały miejsce od ostatniego wpisu przyczyniło się do tego co napiszę za chwilę. W ciągu kilku dni kilkukrotnie został w moim środowisku poruszony ten sam temat dotyczący robienia "czegoś" z własnym życiem. Wszystko zaczęło się od filmu, który obejrzałem niedawno, a dotyczył on zmarłego Dawida Zapiska. Nieźle życie poturbowało tego chłopaka - cierpiał na straszliwą chorobę, która utrudniała mu jakiekolwiek normalne funkcjonowanie w społeczeństwie, poruszanie się, mówienie. Mimo to spełnił swoje marzenia. Przytoczę tu fragment z wywiadu dostępnego pod tym adresem: http://www.youtube.com/watch?v=zeKZS7jlYwk, gdzie wspomniany już Dawid zniszczył reporterkę i jednocześnie standardowe myślenie Polaków:
Wywiad toczy się po powrocie chłopaka z Kijowa, gdzie pojechał obejrzeć mecz Hiszpanii - drużyny, której kibicował, domyślam się więc, że reporterka zadała mu pytanie w stylu "Czy chciało Ci się tak daleko podróżować":
(D)awid: "To ja zadam takie pytanie - a czemu ma się nie chcieć ?"
(R)eporterka: "No, bo to jest męczące."
(D): "No i ?"
(R): "No to po co masz się męczyć ?"
(D): "A czemu nie ?"
(R): "Możesz wygodnie, przed telewizorem obejrzeć ten mecz."
(D): "Czy ja mam na czole wypisane piknik ?"
Większość ludzi na świecie, w tym ja zachowuje się jednak, jakby miało taki napis na czole, ba fluorescencyjny, oświetlony i dodatkowo mówiący w trzech językach. Jak często nam się czegoś nie chce ? Mówię tu o bardzo prostych, nawet codziennych czynnościach, gdzie trzeba iść do sklepu, wyrzucić śmieci, czy pozmywać naczynia. Większość z nas ma sprawne ręce, nogi, może się normalnie poruszać, rozmawiać, może zrobić ze swoim życiem praktycznie wszystko. Dlaczego więc wybieramy zupełnie odwrotną stronę medalu ? Dlaczego nie robimy nic, aby żyło nam się dobrze, abyśmy żyli tak jak chcemy ? Ja nie wiem i nie chcę się nad tym rozwodzić, ale parę dni temu, kilka po obejrzeniu ów materiału przeczytałem w swojej książce dotyczącej inteligencji finansowej o ludziach, którzy nie do końca byli sprawni pod względem umysłowym lub fizycznym, a jednak osiągnęli duży sukces.
I tak przytaczane są przykłady: Lee Cook, właściciel wielkiego przemysłu i milioner, który nie miał nóg; Milo C. Jones - gdy został sparaliżowany, wymyślił sposób na zrobienie kiełbasy wieprzowej i kierując innymi ludźmi rozsławił swój produkt na całą Amerykę; do tego dorzućmy Stephena Hawkinga, czy Nicka Vujicica. O tyle, o ile ten pierwszy jest znany, to filmy drugiego pana polecam, gdy uważamy, że cały świat się na nas uwziął, nic nam się nie chce i że wszystko jest do dupy. Czyli standardowe jesienne myślenie ;)
Oczywiście tylko część ludzi, którzy osiągnęli sukces jest w pewnym stopniu poszkodowana przez los. Dlaczego jednak masz czekać, aż coś Ci się stanie ? Nie lepiej już teraz wziąć się do roboty i robić to co chcesz ?
Odnośnie robienia tych rzeczy i spełniania marzeń mam jeszcze jedną dygresję - za każdym razem, kiedy osiągałem coś, co wcześniej wydawało mi się niemożliwe, to nie cieszyło mnie to, ba, gdy byłem bardzo blisko realizacji danego planu, odpuszczałem. Zastanawiałem się dość długo, dlaczego tak się dzieje, dlaczego mój umysł zmienia nagle swoje priorytety ? Potem natrafiłem na bardzo ciekawy tekst - kiedy widzimy górę z daleka, to góra jest górą. Logiczne. Jeżeli zaczniemy się jednak na nią wspinać nie okaże się ona niczym innym, jak tylko skupiskiem drzew, kamieni i krzaków. Tak samo piękne obrazy - z daleka są one piękne, ale jak podejdziemy bliżej, to okażą się tylko zbiorem plam i niczym więcej. Nasz umysł jest do tego strasznie nienasycony - zawsze jest coś więcej, co możemy osiągnąć, zdobyć kolejny milion, wejść na kolejną górę, kupić lepszy samochód. To sprawia, że nie potrafimy cieszyć się z tego, co już zdobyliśmy, ale patrzymy dalej, choć niekoniecznie realnie.
Mam nadzieję, że ta obserwacja pomoże zarówno mi, jak i Wam w realizacji swoich największych celów ;)
Wywiad toczy się po powrocie chłopaka z Kijowa, gdzie pojechał obejrzeć mecz Hiszpanii - drużyny, której kibicował, domyślam się więc, że reporterka zadała mu pytanie w stylu "Czy chciało Ci się tak daleko podróżować":
(D)awid: "To ja zadam takie pytanie - a czemu ma się nie chcieć ?"
(R)eporterka: "No, bo to jest męczące."
(D): "No i ?"
(R): "No to po co masz się męczyć ?"
(D): "A czemu nie ?"
(R): "Możesz wygodnie, przed telewizorem obejrzeć ten mecz."
(D): "Czy ja mam na czole wypisane piknik ?"
Większość ludzi na świecie, w tym ja zachowuje się jednak, jakby miało taki napis na czole, ba fluorescencyjny, oświetlony i dodatkowo mówiący w trzech językach. Jak często nam się czegoś nie chce ? Mówię tu o bardzo prostych, nawet codziennych czynnościach, gdzie trzeba iść do sklepu, wyrzucić śmieci, czy pozmywać naczynia. Większość z nas ma sprawne ręce, nogi, może się normalnie poruszać, rozmawiać, może zrobić ze swoim życiem praktycznie wszystko. Dlaczego więc wybieramy zupełnie odwrotną stronę medalu ? Dlaczego nie robimy nic, aby żyło nam się dobrze, abyśmy żyli tak jak chcemy ? Ja nie wiem i nie chcę się nad tym rozwodzić, ale parę dni temu, kilka po obejrzeniu ów materiału przeczytałem w swojej książce dotyczącej inteligencji finansowej o ludziach, którzy nie do końca byli sprawni pod względem umysłowym lub fizycznym, a jednak osiągnęli duży sukces.
I tak przytaczane są przykłady: Lee Cook, właściciel wielkiego przemysłu i milioner, który nie miał nóg; Milo C. Jones - gdy został sparaliżowany, wymyślił sposób na zrobienie kiełbasy wieprzowej i kierując innymi ludźmi rozsławił swój produkt na całą Amerykę; do tego dorzućmy Stephena Hawkinga, czy Nicka Vujicica. O tyle, o ile ten pierwszy jest znany, to filmy drugiego pana polecam, gdy uważamy, że cały świat się na nas uwziął, nic nam się nie chce i że wszystko jest do dupy. Czyli standardowe jesienne myślenie ;)
Oczywiście tylko część ludzi, którzy osiągnęli sukces jest w pewnym stopniu poszkodowana przez los. Dlaczego jednak masz czekać, aż coś Ci się stanie ? Nie lepiej już teraz wziąć się do roboty i robić to co chcesz ?
Odnośnie robienia tych rzeczy i spełniania marzeń mam jeszcze jedną dygresję - za każdym razem, kiedy osiągałem coś, co wcześniej wydawało mi się niemożliwe, to nie cieszyło mnie to, ba, gdy byłem bardzo blisko realizacji danego planu, odpuszczałem. Zastanawiałem się dość długo, dlaczego tak się dzieje, dlaczego mój umysł zmienia nagle swoje priorytety ? Potem natrafiłem na bardzo ciekawy tekst - kiedy widzimy górę z daleka, to góra jest górą. Logiczne. Jeżeli zaczniemy się jednak na nią wspinać nie okaże się ona niczym innym, jak tylko skupiskiem drzew, kamieni i krzaków. Tak samo piękne obrazy - z daleka są one piękne, ale jak podejdziemy bliżej, to okażą się tylko zbiorem plam i niczym więcej. Nasz umysł jest do tego strasznie nienasycony - zawsze jest coś więcej, co możemy osiągnąć, zdobyć kolejny milion, wejść na kolejną górę, kupić lepszy samochód. To sprawia, że nie potrafimy cieszyć się z tego, co już zdobyliśmy, ale patrzymy dalej, choć niekoniecznie realnie.
Mam nadzieję, że ta obserwacja pomoże zarówno mi, jak i Wam w realizacji swoich największych celów ;)
poniedziałek, 17 września 2012
Bóg ma poczucie humoru
Nie wiem w co wierzysz. W Boga, Allaha, Latającego Potwora Spagetti, czy w UFO. Nie wiem, nie obchodzi mnie to, ale za muszę stwierdzić z całą pewnością, ze ktoś, lub coś, co stworzyło nasz Wszechświat ma zajebiste poczucie humoru :) Założę się, że jeśli nie jesteś człowiekiem, który siedzi 24 h w domu i całe życie poświęcia wirtualnej rzeczywistości, to nieraz byłeś świadkiem zdarzenia, które sprawiło, że w swoim mózgu miałeś jedno wielkie WHAT THE FUCK ? (chociaż w internecie też można znaleźć rzeczy, które takie myśli wywołują). Nie tak dawno czytałem o niesamowitych zbiegach okoliczności, które zdarzyły się na przestrzeni dziejów - i tak czytamy o dziecku, które pewnego dnia wypadło z okna i wylądowało na głowie jakiegoś pana - niby nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że dokładnie rok później to samo dziecko wypadło z tego samego okna na głowę dokładnie tego samego pana. Znany jest również przypadek, gdzie na przestrzeni kilkuset lat, w miejscu gdzie rozbijały się liczne statki, katastrofę przeżywał tylko jeden człowiek załogi. Zawsze nazywał się Hugh Williams. I działo się tak 5 grudnia 1664, 5 grudnia 1785 i 5 grudnia 1860. (Nie, nie była to ta sama osoba).
Sięgam więc pamięcią do wydarzeń ze swojego życia i zastanawiam się, gdzie i kiedy zdarzyło się coś, co warte jest tu opisania. No to jedziemy.
1) Jeden z wielu wieczorów, kiedy spotkałem się z moim znajomym i postanowiliśmy pograć w PES-a. Siedzimy, gramy, w tle leci jakaś muzyka, nagle słyszę, że outro jednej z piosenek jest takie, jakby .... klasyczne i żartuję sobie: "Słuchaj, co Ty, Chopina słuchasz ?" i w tym momencie z ponad 500 losowo zapętlonych piosenek na tracklistę wchodzi "I like Chopin" :))
2) Również muzyczna - kolejna podobna sytuacja, siedzimy z ów znajomym, gramy w PES-a, on mnie namawia, żebym zaczął z nim rozmawiać (sprytna taktyka - jak rozmawiam, nie skupiam się na grze i od razu tracę bramki) i tym razem, wśród losowych utworów DJ Komputer postanowił puścić piosenkę, która zaczyna się słowami "Words, don't come easy to me" :)
3) Zmiana klimatu - basen, tłok, pełno ludzi, ni to pływać, ni to siedzieć w jacuzzi, znaleźliśmy więc z wymienionym już kolegą kawałek wolnego miejsca na "rwącej rzece" i obserwujemy ludzi. Nagle patrzę, a tu gościu, który wygląda podobnie jak Jerzy Dudek, no i zaczęły się żarty na jego temat, trochę śmiechu i postanowiłem na chwilę wyjść z tego basenu (nie pamiętam po co) przechodzę koło gościa, a jego kolega woła go z daleka "Jurek, Jurek". To był jeden z tych momentów, w którym myślałem, że nie wyrobię ze śmiechu, na szczęście mogłem schować się pod wodę i nie było mnie słychać, ale pamiętam tylko tyle, że 10 min nie miałem nic innego w głowie :))
4) Zwykła wyprawa do sklepu, ot po książkę, zakupy spożywcze, i inne duperele. Pamiętam, że miałem wtedy 16 lat i byłem nastolatkiem, którego sam bym dzisiaj nie chciał znać. Wiecznie rozkapryszony, strzelający fochy, obrażony niewiadomo o co. Tam w empiku spotkałem kumpla, którego znałem tylko dlatego, że miałem z nim WF. Postaliśmy, chwilę pogadaliśmy, on pokazał mi książkę którą określił między "brechtowa", a "zajebista". Kupiłem ją głównie dlatego, żeby ją poczytać na spokojnie w domu. Zrobiłem to raz i wyrzuciłem w kąt. Potem przypomniało mi się o niej parę tygodni później, kiedy szedłem "na tron" i nie miałem pod ręką nic innego do poczytania. Wtedy w oparach wiedzy i niezliczonej gonitwy myśli spojrzałem na nią zupełnie inaczej ! Ona jest zajebista ! Jak się później okazało stała się ona moją małą prywatną Biblią i do dzisiaj jest dla mnie podstawą mojego światopoglądu. Książka nosi tytuł "Cokolwiek pomyślisz, pomyśl odwrotnie". Zwykłe zakupy, zwykłe spotkanie, a skończyło się kilkuset godzinami poświęconymi na rozwój osobisty, zajebistym życiem i kolejnymi setkami godzin pracy nad sobą, którą jeszcze muszę wykonać. Nie chcę myśleć, gdzie byłbym dzisiaj, gdyby nie ...... (!!!!)
W tym momencie muszę urwać tekst, bo stało się coś tak zajebistego, że nie jestem w stanie pojąć, co się właściwie stało. Piszę sobie tekst na mojego bloga o przypadkach i w tle słyszę taki dialog między moją matką, a moim bratem:
"- Nie obcinaj paznokci nad butami, bo do butów leci"
"- Co Ty gadasz, gdzie leci"
I w tym momencie dostaję na facebooku wiadomość o treści "zobacz jak to leci" wraz z jakimś linkiem od kolegi, z którym przeżyłem trzy pierwsze historie !! Nie chce mi się wierzyć w to co słyszałem, ale wiem jedno. Na bank Bóg siedzi sobie teraz na górze, patrzy na mnie i się śmieje z psikusa, który mi wywinął :) To się po prostu ot tak nie zdarza !!
A ja chciałbym podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tego postu, jeżeli Wy również macie podobne historie, dzielcie się w komentarzach. I życzę Wam, jak i sobie, jak najwięcej podobnych zdarzeń ! :) Zwłaszcza tych, które rozwiną Was w przyszłości.
Subskrybuj:
Posty (Atom)